Wyspy Kanaryjskie zimą to dla mnie już niejako tradycja. Polecieć w styczniu, lutym i pożeglować tam gdzie ciepło - naprawdę warto (galeria z większą ilością zdjęć tutaj ). Tym razem zdecydowaliśmy się na rejs w połowie lutego na zakończenie karnawału w latynoskich barwach. Rozpoczynaliśmy w Las Palmas de Gran Canaria i tam kończyliśmy.
Warszawa pożegnała nas tak:
a Las Palmas powitało tak:
Dopasowując się do warunków pogodowych i oczekiwań załogi najpierw popłynęliśmy do Santa Cruz de Tenerife. W drodze z Gran Canarii, kiedy minęliśmy północny cypel La Isleta dołączyły do nas delfiny …na niemal godzinną wycieczkę.
Mieliśmy wiatr z północnego-wschodu, ok. 5B. Niezbyt długa jak na ocean fala sprawiała trochę trudności mniej wprawionym sternikom. Po zachodzie słońca fala urosła, wiatr stężał, a promy zaczęły przepływać coraz bliżej nas (przynajmniej tak się niektórym wydawało :) ).
W Santa Cruz przybiliśmy do kei tuż po północy, ale z miasta niosło dźwięki szampańskiej zabawy. Po zrobieniu klaru na i pod pokładem część załogi poszła spać wymęczona falą i wiatrem. Druga połowa ogarnęła się z lekka i ruszyła w otchłanie fiesty.
Kolejny dzień przeznaczyliśmy na zwiedzanie wyspy, tak by jeszcze nie wypływać dalej, ale dać możliwość odpoczynku i nocnej zabawy dla pozostałej części załogi. Port w którym stał nasz jacht, Santa Cruz i całe północne wybrzeże Teneryfy tonęły w chmurach. Zdecydowaliśmy się na wycieczkę na południe, ponieważ zgodnie z informacjami w przewodnikach standardowym zwyczajem pogody tutaj jest chmury i deszcz na północy, a słońce na południu. Wynajęliśmy dwa samochody i już po 25 kilometrach, kiedy wjechaliśmy trochę wyżej (kierując się na wulkan Teide) znaleźliśmy się powyżej poziomu chmur. Powitało nas słońce i piękna pogoda, które towarzyszyły do samego wieczora.
Tuż przed zachodem słońca dojechaliśmy do południowych brzegów wyspy. Po drodze widzieliśmy wznoszące się ponad chmury wulkany La Palmy, a z plaży La Americas podziwialiśmy stożek Gomery. Na bazaltowej skale zastygłej u brzegu morza surferzy kończyli swój dzień na fali.
Wieczorem zawitaliśmy z powrotem w Santa Cruz. Karnawałowa zabawa niestety - dla tych, którzy nie wybrali się dzień wcześniej - już nie tak szampańska i nie obejmująca całych kwartałów miasta.
Rano wypłynęliśmy z portu kierując się na południowe brzegi Gran Canarii. Teneryfa żegnała nas ciężkimi chmurami i lekką mżawką. Na szczęście przynajmniej przestało padać. Warunki byly podobne do tych sprzed 36 godzin, ale załoga już trochę bardziej przyzwyczajona i wypoczęta twierdziła, że jest dużo delikatniej i spokojniej. Gran Canaria do której zmierzaliśmy przez pół dnia powitała nas oświetlonymi słońcem zboczami i tęczą wyłaniającą się spod chmur znikających na północnym wschodzie
.
Pierwszy port jaki tam odwiedziliśmy to Puerto De Mogan na południowych brzegach Gran Canarii. Urocze miasteczko, przyjemny port i świetne lokale.
Oryginalnie, jak na żeglarskie zwyczaje, spędziliśmy ten wieczór w The Irish Tavern oglądając mecze Borusia Dortmund - Szachtar Donieck oraz Real Madryt - Manchester United. W jednym pomieszczeniu z Niemcami, Anglikami i Hiszpanami. :)
Kolejnego dnia zrobiliśmy krótki skok do Pasito Blanco. Stamtąd było już blisko do Maspalomas gdzie wybraliśmy się wzdłuż brzegu, na piechotę, przed zachodem słońca.
Wygrzaliśmy się na wydmach, zjedliśmy w piasku skromną przekąskę z winogron, oliwek i lokalnego wina.
Do portu i na jacht wróciliśmy już późno przed północą.
Piątek rozpoczął się słonecznie jak kilka poprzednich dni. Wykorzystaliśmy to wolno dryfując tuż przy plaży Maspalomas. Kąpiele trwały długo, praktycznie do momentu aż się wszyscy nasycili słońcem i oceaniczną wodą.
Tuż po południu miała miejsce ciekawa sytuacja. Zaczęli znikać ludzie na plaży. W pewnym momencie większość z tych, którzy pozostali, zaczęła biec wzdłuż plaży w stronę najbliższych zabudowań. Rozejrzeliśmy się po wodzie i na wschodzie zauważyliśmy dużo ciemniejszą zmarszczkę na wodzie, która szybko zbliżała się do nas. Zebraliśmy szybko ludzi z wody, zredukowaliśmy ożaglowanie, które do tej pory stabilizowało nas na martwej fali i czekaliśmy na uderzenie wiatru.
Z flauty zrobiło się stabilne 5B z północnego wschodu. Rozpoczęliśmy halsówkę na Las Palmas.
Po drodze, w nocy, tuż przed sobotnim porankiem przyleciał do naszego kokpitu gość. Latająca ryba wypłoszona przez jakiegoś drapieżnika ze swojego naturalnego środowiska miała pecha wpadając w ręce innego drapieżnika. Była pyszna! I na surowo z cytrynką, i ugotowana z innymi owocami morza! :)
Na Wyspy Kanaryjskie wybieraliśmy się z założeniem, że chcemy zobaczyć jak tam wygląda karnawał. Namiastkę mieliśmy na Teneryfie, w Las Palmas uczestniczyliśmy w wielkiej paradzie na zamknięcie Karnawału! :)